Abstrakcyjne i całkowicie odklejone od rzeczywistości. Czasem przerażające, śmieszne, a nawet prorocze.

Sen - zniesienie świadomości, surrealistyczna projekcja w mojej głowie.



piątek, 23 kwietnia 2010

PRAWIE JAK . . .

Garaż znajomych jest jak jaskinia pełna tajemnic. Ta skrywała niesamowity pojazd, w kształcie kadłuba samolotu z przymocowanymi trzema kółkami (jedno z przodu i dwa z tyłu). Koloru karoserii niestety nie byłam w stanie dostrzec, gdyż całość pokrywały śnieżnobiałe pióra.
- Właśnie kupiliśmy - odezwał się kolega. - Chcesz się przejechać? Ma niesamowite przyspieszenie. Wsiadaj pokaże Ci na co stać to cacko.

Weszłam po schodkach do kabiny pilota, bo tylko z tego składał się pojazd. Usiadłam w fotelu (dosłownie w takim, jaki większość z nas ma w domu przed TV) i zapięłam pasy. Ruszyliśmy - faktycznie bardzo szybko. Każde nagłe hamowanie podnosiło tył samo-LOTO-chodu i sprawiało, że niemal wzbijał się w powietrze. W tym momencie wewnątrz kabiny jakby wyłączała się grawitacja i wszystko na ułamek sekundy wznosiło się, by zaraz lekko opaść na ziemię.

Po przejażdżce udałam się do moich kuzynów, którzy mieszkali w blaszaku kilka ulic dalej. Obiecali, że dziś nauczą mnie grać na gitarze elektrycznej. Dostałam sprzęt do ręki i polecenie, by stanąć pod ścianą. Przez całą długość obskurnego pomieszczenia został rozciągnięty gruby pasek żółtej foli.
- Będę rzucał kolorowe kuleczki, a ty graj to co widzisz - powiedział jeden z nich, turlając kulkę bliżej nieokreślonego koloru po pasie folii.

- Co to kurna Guitar Hero dla ubogich???

wtorek, 20 kwietnia 2010

DOMOWE PRZEDSZKOLE

Impreza na kilkadziesiąt osób w górskiej posiadłości. Na ten moment ze znajomymi czkaliśmy już od kilku dobrych tygodni. Piękny dom położony na zboczu góry, pokrytej jeszcze resztkami zimowego puchu. Po chwilach zachwytu, nadszedł czas na wybór pokoi i inaugurację "alkoholowych spotkań towarzyskich". Kolorowe drinki, śmieszne przebrania, wyborne towarzystwo i tylko szkoda, że ludzka wytrzymałość ma swoje granice.

Rankiem, obudzona przez doskwierającą suchość w ustach i równie nieatrakcyjny ból głowy, udałam się do sąsiedniego pokoju. W ciągu jednej nocy miejsce wczorajszej balangi przeistoczyło się w przesadnie słodką i urokliwą salę zabaw dla dzieci. W kącie bawiło się już nawet kilku małych Chińczyków, a nad ich bezpieczeństwem czuwały wykwalifikowane nauczycielki.

- Przynieś dzieciom kredki z sali obok - zwróciła się do mnie jedna z nich
- I przy okazji zrób drinki - dodała druga. Zgonie z poleceniami udałam się do drugiego pokoju, bardzo podobnego do tego, w którym bawiły się miniaturowe wersje Chińczyków i zabrałam kolorowe ołówki. Z ciekawości sprawdziłam jeszcze pokój obok, czy również i on został opanowany przez plastikowe samochody i żółto-niebieskie koparki. Tam na szczęście wczorajsze "zwłoki" budziły się do życia i zaczynały to, czego nie dokończyły poprzedniej nocy. Uspokojona, że jednak nie cały dom został opanowany przez kumpli Puyi z dynastii Aisin Gioro, udałam się do łazienki. Z okna obok prysznica zdjęłam butelkę mirindy z kawałkami świeżych pomarańczy, przelałam do kilku szklanek, dolałam wódki i zaniosłam nauczycielkom.

- To na wszelki wypadek, żeby nam się język nie plątał - powiedziała jedna wstrzykując mi i swoim przyjaciółkom nieznany specyfik w ramię(świetne chce mieć takie w realu).
- I uważaj na Chińczyków którzy chodzą w koło domu. Najlepiej nie wychodź do okna bo mogą do nas strzelać - ostrzegła druga.
Nie mając większego wyboru, zostałam na przedszkolnej imprezie...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

GRANATOWA PANNA MŁODA

Po kościelnych uroczystościach przenosimy się do domu weselnego. Stoły pięknie zastawione, na obiad tradycyjny rosół, w kuchni moje babcie i ciocie ...

Zaraz zaraz . . . znowu mój ślub? Tego już nie zniosę!
W obszernej granatowej sukni z tafty roznoszę talerze z gorącą zupą i rozmawiam z gośćmi. Wszyscy się uśmiechają, są mili i serdeczni. W co ja się znowu wpakowałam? To już wesele, czyli po wszystkim. Ogarnął mnie smutek i rozgoryczenie. Moim mężem okazał się kompletnie nie w moim typie, nieznany mi dwudziestoparolatek. Długie proste włosy sięgały mu do pasa, dzięki czemu przy swojej pulchnej budowie przypominał raczej Kuzyna Ono z Rodziny Adamsów. Na nosie sterczały małe, śmieszne binokle, a cały jego strój składał się z fioletowego sweterka i jasnych spodni. Nawet nie znam jego imienia. Nie wiem kim jest.

Idąc z kolejnym talerzem rosołu do sali pełnej gości - złota myśl przemknęła mi przez głowę. Unieważnię małżeństwo - na pewno się uda. Uff . . .

niedziela, 18 kwietnia 2010

WYSZŁAM ZA MĄŻ, ZARAZ WRACAM

Nie ma to, jak po powrocie z Egiptu, gdzie wędrując po plaży w niesamowitym upale z metalową beczką z wodą na głowie w poszukiwaniu hotelu, dowiedzieć się, że za dwa dni wychodzi się za mąż. Na dodatek, mężem ma być całkiem nowy chłopak Twojej "psiapcióły" - Krzyś.

W głowie tysiące pytań: Czemu my? Czemu z nim? Przecież ja mam chłopaka! Co na to powiedzą Ewka i Pacek? Musimy to jakoś odkręcić. Przecież on też nie chce się ze mną żenić. Hmm, kto tu może pomóc? Isia! Ona z pewnością coś wie na ten temat.
Idę do mamy z prośbą o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
- Już od dwóch miesięcy wiadomo że będzie ślub - odpowiada ze spokojem, po czym dodaje: Zajmij się czymś. Trzeba przybrać sale, a poza tym jest jeszcze masa rzeczy do przygotowania.
Nie, no to już przesada! Własna matka. . . Ech. . . Idę na spacer i widzę jak w moim ogrodzie staje wielki weselny namiot. Za dwa dni wszyscy będą udawać, że świetnie się bawią i w dodatku obżerać się na mój koszt. Trzeba coś z tym zrobić! Przecież nawet nie miałam panieńskiego! Odwołam wszystko. Ślubu nie będzie! A skoro tyle przygotowań już za nami, to przynajmniej zrobimy niezłą imprezę. Mam nadzieję, że zdążę to odkręcić.

sobota, 17 kwietnia 2010

POWRÓT DO PRACY

Wizyta w mojej byłej pracy to zupełny przypadek. Akurat przechodziłam obok mieszkania, z którego wyprowadziłam się pół roku temu (obecnie znajdowało się tam biuro firmy - mojego przeszło dwuletniego żywiciela).

Weszłam do środka i usiadłam na kanapie. Porozmawiałam z Martą o tym co "słychać", jak projekty itd. Nagle do pokoju wszedł japoński kot (wnoszę po skośnych oczach), a cała sceneria zmieniła się w zieloną łąkę, pachnącą świeżymi ziołami i kwiatami.
- Nie wolno dotykać kota - ostrzegła mnie Marta. W tym momencie kanapa, na której siedziałam, jak na złość stała się niewygodna i zapadnięta. Jakikolwiek ruch stał się niemożliwy. Z trudem udało mi się uniknąć zetknięcia się z futrzanym, rudym zwierzakiem, leniwie przechodzącym obok.

Gdy kot zniknął, wszystko wróciło do normy, a ja znalazłam się w moim starym mieszkaniu, gdzie teraz mieściło się biuro.

- Ale Ci dobrze, też chciałabym coś robić - zwróciłam się do koleżanki. Na te słowa wszedł szef i z zadowoleniom na twarzy oznajmił:
- Możesz umyć mikrowele.